Jestem scenarzystą i producentem kreatywnym. Stoję m.in. za takimi projektami jak „Wataha” – HBO, czy „Odwróceni” – TVN. W podstawówce miałem opinie mitomana. Teraz żyję z wymyślania historii i przenoszenia ich na ekran. Można powiedzieć, że nie zauważam swojej pracy, bo robię to co lubię. Z ważnych rzeczy, jestem ojcem dwójki dzieci i posiadaczem ściany winyli.
Pierwszy gramofon dostałem na pierwszą komunię. Nazywał się ARTUR – STEREO, dlatego traktowałem go dosyć osobiście. Pierwsze płyty, których słuchałem na ARTURZE, były częścią kolekcji moich rodziców. Pamiętam album z Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu oraz krążek Ireny Santor śpiewającej kolędy. Tzw. porządne płyty zobaczyłem i usłyszałem u mojego kuzyna. Miałem 10 lat i pokochałem pożyczony od niego album Bee Gees – Spirits Having Flown, ale wszystko zmieniło się rok później. Mama kupiła mi w Pewexie za 14 dolarów amerykańskich Ścianę Pink Floydów. To było wydarzenie, które zmieniło mój cały świat. Był rok 1981. Polska żyła strajkami, Wojciech Jaruzelski przygotowaniami do stanu wojennego, a ja żyłem muzyką z The Wall. Nie miałem pojęcia, o czym to jest, ale czułem ekspresję, moc i prawdę. W mojej głowie latały stereo – helikoptery, pasaże gitar podnosiły mi ciśnienie. Przez ten cudowny podwójny album po raz pierwszy poszedłem na wagary, czyli… zostałem w domu, odkręciłem regulator wzmacniacza i śpiewałem swoim wymyślonym angielskim to, co w duszy mi grało. Mam do dziś to wydanie (tzw. first pressa z 1979 roku). Wzrusza mnie ten egzemplarz – bezlitośnie przeorany przez haniebne igły, wkładki i gramofony. W 2013 roku poszedłem na koncert Watersa: The Wall na Stadion Narodowy. W ułamku sekundy wróciły emocje jedenastoletniego mnie. Płyta winylowa to wehikuł czasu i emocji.
Kiedy myślę o winylach, nie pociąga mnie słuchanie przy pomocy lampowego wzmacniacza za kilkadziesiąt tysięcy złotych, z głośników ustawionych na specjalnych betonowych podkładkach. I nie jest też tak, że neguję takie pragnienie u innych. Po prostu lubię to, że życie nie jest idealne i właśnie to, podoba mi się też w winylach.
Nie do końca rozumiem, w jaki sposób połączenie rowka w płycie i igły gramofonowej może odtworzyć tak niesamowitą przestrzenną głębię i pełnię muzycznych zamiarów twórców. Wiem natomiast, że mikro okładeczka płyty kompaktowej w przeźroczystym plastikowym badziewiaku ma się nijak do pięknie zaprojektowanej koperty pachnącej tekturą i zapakowanej w nią winylowej płyty. Longplay to forma zamknięta: ma stronę A i stronę B i w tej formie trzeba się zmieścić. A to, jak wielu różnorodnie się do tego zabrało, stanowi o bogactwie winylowej kultury.
Gdy pojawiły się dzieci, przestałem móc słuchać głośno muzyki z płyt. Po tym, jak mój trzyletni syn dokonał zamachu na ramię gramofonu, wyniosłem sprzęt do piwnicy. Nie przestałem jednak zbierać winyli. Wpadłem na pomysł. Założyłem konto na Instagramie – @apieceofvinyl i zacząłem przenosić te wszystkie piękne okładki do sieci. Pomagała mi cała rodzina. Powstał rodzaj winylowego dziennika. Dziennika, który nie tylko jest dowodem rosnącej kolekcji. Widać tam też, jak rosną moje pociechy. Można zarejestrować moment, w którym gramofon wrócił na swoje miejsce.
Zbieram płyty 39 lat. Po drodze moja kolekcja wchłonęła wszystkie dostępne możliwe gatunki… poza rapem.
Jestem fanem ascetycznych projektów okładek wytwórni ECM Records. Niedawno na mojej półce pojawiły się obie części Keith Jarrett Trio – Standards. Prosty font, nieoczywisty dobór kolorów. Czego chcieć więcej. Bardzo lubię okładkę Bitches Brew Milesa Davisa i cały nurt, z którego się wywodzi.
Przez wiele lat starałem się zdobyć winylowe wydanie Preludiów Chopina wykonanych przez Maurizia Polliniego. Bezskutecznie. Praktycznie już się poddałem, gdy niespodziewanie podczas wakacji na Rodos pomiędzy dziesiątkami straganów z koszulkami, nadmuchiwanymi delfinami i magnesami na lodówkę wypatrzyłem małą księgarenkę. Gdzieś w kącie leżały cztery zakurzone winyle. Była to pozostałość po sklepiku muzycznym mieszczącym się tutaj w latach 80. Jedną z tych płyt okazała się być ta wymarzona – Deutsche Grammophon 1975 rok.