Płyty zbieram mniej więcej od piętnastego roku życia, chociaż ciężko powiedzieć, że już wtedy zbierałem świadomie. Winyl w tamtym okresie traktowałem trochę jako jeden z wielu nośników, głównym nośnikiem była wtedy kaseta, w moim przypadku. Oczywiście winyle – pasja i kolekcjonowanie, było związane praktycznie wyłącznie z muzyką, tzn. nigdy nie interesowały mnie płyty, na których nagrana jest muzyka, która mnie nie obchodzi. Zawsze najważniejsza dla mnie była w tym wszystkim muzyka i to wszystko się po prostu ze sobą łączy nierozerwalnie. Musi być przede wszystkim dobra muzyka, na dobrym nośniku. Właśnie winyl uważam za taki nośnik. Pierwsze płyty, które kupiłem sobie absolutnie świadomie, które były tylko moim wyborem, całkowicie moją muzyką, to była płyta Izraela – Nabij Faję i Armii – Legenda. Znalazłem je w jakimś second handzie, między różnymi gratami. Być może, w tym samym miej więcej okresie kupiłem sobie jeszcze kilka innych płyt. Wszystkie miały charakter muzyki alternatywnej, w szerokim rozumieniu. Po prostu taka muzyka mnie wtedy najbardziej interesowała.
Nie miałem żadnych ambicji tworzyć jakiejś niesamowitej kolekcji. W tamtym okresie, jeśli mi wpadła w ucho jakaś fajna płyta, starałem się ją kupić. Jeżeli była okazja, robiłem dokładnie tak samo. To też był okres, kiedy tak samo interesowała mnie muzyka alternatywna, punkowa, może hardcorowa. Wiem, że może to jest zbyt ogólne stwierdzenie: ale po prostu ciekawa. Dostęp do muzyki był wtedy dość mizerny, raczej bazowało się na jakiś przegrywanych kasetach.
Z czasem moje horyzonty muzycznie znacznie się poszerzały, byłem coraz bardziej otwarty na różne inne dźwięki, na różne inne gatunki, na różne inne style. Raczej nigdy nie była to muzyka taka mainstreamowa, czy przynajmniej w tamtym okresie to na pewno nie. Poszukiwałem po prostu ciekawej muzyki, która miała pierwiastek szczerości. Były przeróżne nagrania pomiędzy Dead Kennedys i Beaste Boys. Słuchałem też dużo reggae i jego wszelkich okolic. Były też różne nagrania dubowe, w których sam sposób produkcji był superciekawy i otwierał mnie na kolejne sprawy.
Potem do Polski zaczęło napływać coraz więcej muzyki elektronicznej. Coraz więcej osób dysponowało nagraniami, które można było przegrać, albo chociaż poznać, po prostu przeróżne gatunki. Ja byłem wtedy na to bardzo otwarty. W jakimś momencie, też po kilku imprezach, na których udało mi się być – chociażby w dawnym Sfnksie, czy w Szczecinie – zafascynowała mnie rola DJa na imprezach, też to, że on selekcjonuje i wybiera utwory, nadaje charakter danej imprezie, panuje nad klimatem. Mocno mnie to wciągnęło i zacząłem już bardzo intensywnie kupować płyty. Oczywiście to były już bardzo różne płyty.
Wtedy też nie było wcale tak łatwo kupić fajne i ciekawe nagrania. Tak naprawdę, ciężko było też sprawdzić, co to są za nagrania, za nim się je kupiło. Dużo rzeczy kupowało się w ciemno, dostęp do informacji był dość ubogi, oczywiście pojawiały się różne pisma muzyczne, które były punktem zaczepienia, ale cała reszta to już były poszukiwania na własną rękę.
Kolekcja, z biegiem czasu się powiększała. Ja też troszeczkę zmieniałem swój gust. Zacząłem bardzo skręcać w kierunku takich gatunków jak funk, soul, disco, jazz.
Od tego momentu zaczyna się moja historia jako ‘Burn Reynolds’. Wcześniej, nawet z imprezy na imprezę zmieniałem swój nick. To nie było istotne. Istotą było to, żeby dzielić się muzyką, którą trudno jest znaleźć. Możliwość dzielenia się muzyką, to jest jedna z najpiękniejszych historii, jaka mnie kiedykolwiek spotkała.
Pamiętam, że pierwszym moim poważnym wyjazdem po płyty, był wyjazd do Berlina, pod koniec lat 90. Pojechałem ze znajomymi, którzy też chcieli być po prostu DJami. Ten pierwszy wyjazd to była grupa czteroosobowa, pojechaliśmy pamiętam samochodem. Wylądowaliśmy w pierwszym sklepie, jaki odwiedziliśmy, albo pierwszym może, który zapamiętałem najbardziej, bo tam kupiłem najwięcej płyt. To był berliński Soul Trade na Kreuzbergu, świetny sklep, świetnie zaopatrzony. Pamiętam, że jak się w nim pojawiłem, naprawdę pierwszy raz zobaczyłem, jak wygląda prawdziwy sklep z płytami, taki z prawdziwego zdarzenia. Generalnie czułem się trochę zagubiony, nie miałem pojęcia od czego zacząć. Latałem między półkami, byłem w absolutnej euforii, odsłuchiwałem. Siedzieliśmy tam cały dzień od samego rana, od otwarcia praktycznie do wieczora. Potem zrobiliśmy jakieś imprezy, gdzie mogliśmy te wszystkie płyty, które zwieźliśmy z Berlina zaprezentować ludziom. No i tak to się zaczęło.
Winyl jest po prostu świetnym nośnikiem, chociaż może nie jest super wygodny. Jest on za ciężki. Każdy DJ, który grał z płyt winylowych, doskonale zdaje sobie sprawę, ile waży torba, bądź nawet kilka toreb z płytami. Jakie to ciężkie jest zadanie w ogóle dotrzeć do klubu, już nie mówiąc o jakiś wyjazdach. To też sprawiło, że coraz częściej zacząłem się koncentrować na singlach 7-calowych, które są o wiele lżejsze i dużo mniej miejsca zajmują. Można naprawdę dużo muzyki zabrać ze sobą. Po prostu z jednej strony, była to wygoda, z drugiej strony, strasznie podobał mi się ten nośnik. Single 7-calowe to jest coś, co w tej chwili jest podstawą moich setów DJskich. Wybór singli był też istotny z tego względu, że bardzo dużo zespołów nigdy nie miało szans i okazji nagrać płyty długogrającej. Więc, żeby sprawdzić potencjał tego zespołu, często nagrywało się single, a potem dopiero, jeżeli w ogóle singiel okazał się na tyle interesujący, że miał rzeszę odbiorców, to dochodziło do nagrania albumu.
Bardzo dużo zespołów skończyło na nagraniu kilku singli. Czasami nawet nie kilku, a jednego, dwóch. Jest to bardzo ciekawa muzyka – nieznana, niespotykana, niepopularna, ale superinteresująca, często z ogromnym potencjałem. Może po prostu przeoczona gdzieś przez lata. To jest fascynujące, że można trafć właśnie na artystów, na grupy, zespoły, projekty, o których byśmy nigdy w życiu nie usłyszeli, gdyby nie to, że ktoś kiedyś zdecydował się dać im szansę zapisać nagrany materiał właśnie na płycie winylowej i ta płyta przetrwała i jest odkrywana często po 40, 50 latach przez takie osoby jak ja.
Lubię bardzo klimat winyli, oglądać stare okładki. Szczerze mówiąc, nie lubię nowych wydań starych płyt, chociażby dlatego, że często są po prostu kiepsko wydane, często kiepskie grafcznie. To też jest w ogóle zaskakujące, dlaczego w latach 60. czy 70. udawało się robić naprawdę świetną robotę, pod względem samego tłoczenia płyty, ale też grafiki wydania, grubości papieru, tzn. kartonu okładki. Te okładki często mają po 50, 60, 70 lat i wyglądają nadal świetnie.
Najgorszym elementem nowych płyt jest dźwięk. Niestety wielokrotnie się na tym sparzyłem. Oczywiście, żeby kupić w oryginale część płyt, trzeba wydać majątek.
Dla mnie to jest sens digingu, po prostu znajdowanie świetnych płyt w miejscu, w którym najmniej się tego spodziewasz. Dlatego przystaję przy każdym ulicznym sprzedawcy, jeżeli ma nawet 5, 10, 20 płyt. Zawsze sprawdzam. Kiedyś często chodziłem po przeróżnych antykwariatach, po prostu płyty kupowałem wszędzie, absolutnie wszędzie. Nie były to tylko sklepy stricte z płytami, gdzie ktoś już dokonał pewnej selekcji płyt. Chociaż oczywiście, takie sklepy też cenię.
Zdaję sobie sprawę, że w sklepach płytowych raczej, ceny będą rynkowe, więc jeżeli oczywiście czułem silną potrzebę, żeby kupić tę płytę, to kupowałem ją w taki sposób, jednak często dawałem sobie, że tak powiem, na wstrzymanie i niektóre płyty faktycznie do mnie docierały w bardzo dziwny sposób. Więc na dobrą sprawę nie ma jednego źródła. Największa przygoda z płytami jest taka, że po prostu wszędzie można trafć na płyty, odwiedzając jakieś dziwne strychy. Często też dostawałem cynk od różnych znajomych, że czyjaś ciocia, wujek, znajomy bądź znajoma, mają płyty, których chcą się pozbyć i nie wiedzą, co z nimi zrobić.
Winyl – jako nośnik jest mi zdecydowanie najbliższy, mam ogromy sentyment do płyty winylowej. No i okładka płyty winylowej prezentuje się absolutnie inaczej niż okładka CD czy kasety, już nie mówiąc o zakupionych w sieci cyfrowych formatach. To już w ogóle traci kontakt z muzyką.
Pamiętam, jak 6, 7 lat temu pojechałem do Stambułu. Miałem tam jechać na imprezę. Oczywiście, zawsze jak byłem w innym kraju czy mieście, to pierwsza rzecz jaką sprawdzałem i która była najważniejsza i najistotniejsza, to gdzie mogę znaleźć jakieś płyty. W Stambule też nalazłem kilka konkretnych sklepów z płytami i udałem się na poszukiwanie tureckich płyt. Nie wiedziałem bardzo dużo na temat muzyki tureckiej, chociaż oczywiście znałem pewnych wykonawców, którzy mieścili się w moich zainteresowaniach. Wiec poszukiwałem pewnych tytułów, ale też trochę liczyłem na niespodziankę. Pamiętam, że udałem się właśnie do (już teraz nie pamiętam, jak ten sklep się nazywał) jednego ze sklepów, który był rekomendowany. Faktycznie, były świetne płyty, właśnie te wszystkie płyty, które bym chciał, ale oczywiście one były w cenach dla bogatych, zagranicznych turystów, czyli między 100 a 500 euro. Nie chciałem wydawać takich pieniędzy, więc pokręciłem się trochę po sklepie, poprzeglądałem to, co mają i wróciłem bliżej hotelu, w którym mieszkałem i tak trafłem na różne antykwariaty, głównie z książkami. Tam też było sporo winyli i często właśnie 7- calowych, mój ulubiony format. Znalazłem kilka płyt, których poszukiwałem, i które w tym wcześniejszym sklepie kosztowały duże pieniądze, a tam kupiłem za wartość mniej więcej 1 euro.Bardzo lubię takie niespodzianki i takie strzały. W tej chwili nie jest problemem kupić dowolną płytę. Właściwie każdą płytę, jaka przyjdzie do głowy, jesteśmy w stanie kupić, to jest tylko kwestia pieniędzy. Ja jednak swoją kolekcję rozbudowałem inaczej. Zawsze pociągała mnie przygoda ze zdobywaniem płyty.
Historii jest cała masa, mógłbym też opowiedzieć historię z Luksemburga, gdzie razem z Papa Zurą z Soul Services wykopaliśmy kilka ciekawych płyt. Zawsze też starałem się coś lokalnego kupić, czy to właśnie w Stambule, w Izraelu, czy w jakimkolwiek dowolnym miejscu. Niestety w Shanghaju nigdy nie udało mi się nic kupić. Tam też nie znalazłem żadnego sklepu. To chyba w ogóle jedyna wycieczka, z której nie przywiozłem zupełnie nic.