Płyty zbieram od ponad 20 lat. Na początku była to niezależna muzyka klubowa, która strasznie mnie fascynowała (detroit / minimal) – z takich wytwórni jak Tresor, Basic Channel – czy hip-hop i trip hop, zwłaszcza ten brytyjski z wytwórni Mo-Wax, Ninja Tune, Go! Beat, Warp czy Jazz Fudge.
Potem pochłonął mnie bez reszty amerykański hip-hop. Moja przygoda z nim trwa do dziś. To na nim głównie dorastałem i on kształtował moje gusta muzyczne. Od kilkunastu lat poszukuję sampli z takich gatunków jak: disco, funk, soul i jazz, na których powstawały moje ulubione rapowe kawałki. W kolekcji mam też sporo library music (muzyka tła, tworzona do programów telewizyjnych i radiowych), polski jazz oraz muzykę rozrywkową. Trzonem mojej kolekcji wciąż jednak pozostaje szeroko pojęta „czarna muzyka”.
Pasjonuje mnie głównie jazz, szczególnie jazz-funk, spiritual i fusion, lata 70.
Podobnie z okładkami. Najbardziej lubię stare tłoczenia, twarde, amerykańskie gatefoldy (rozkładane okładki), często opatrzone świetnymi fotografiami czy grafikami. Bardzo doceniam też polskich twórców jak Rosław Szaybo i Stanisław Zagórski czy zdjęcia i okładki Marka Karewicza (zwłaszcza do serii Polish Jazz), które również są znane i doceniane na całym globie.
Pierwszymi płytami w mojej historii były prawdopodobnie wszelkiego rodzaju bajki. Tą, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, którą pamiętam do dziś, był Wielki Czarodziej Oz. W wieku 5 lat słuchałem jej na gramofonie WG700 f Camping frmy Fonica, który miał wbudowane w zestawie, rozkładane głośniki i możliwość zasilania na baterie. Pamiętam, jak ta bajka wpływała na moją wyobraźnię. To były czasy, gdy w telewizji mieliśmy o 19:00 dobranockę, w niedzielę Teleranek, a nie 15 kanałów z bajkami, jak teraz na „kablówce”.
To historia z lat młodzieńczych.
Pierwszą płytą świadomie kupioną ponad 20 lat temu, kiedy byłem już nastolatkiem, był zapewne DJ Shadow – Preemptive Strike na labelu Mo Wax.
Zdecydowanie jedną z ważniejszych dla mnie płyt jest LP John Coltrane – A Love Supreme.
Długo poszukiwałem tego albumu w ładnym stanie i porządnym tłoczeniu.
No i w końcu udało się kilka lat temu podczas Audio Video Show, u zaprzyjaźnionego sprzedawcy za symboliczne 100 PLN! To Japońskie wydanie z ‘67 roku, jest teraz dość rzadkie, a jego cena zaczyna się od 60 Funtów. Wg. Discogs posiada je aktualnie tylko 67 osób na świecie, a dostępna na sprzedaż jest tylko jedna sztuka w Japonii. Płyta kojarzy mi się z mojej świętej pamięci przyjacielem, który pierwszy mi ją puścił. To dzięki niemu tak pokochałem jazz.