Gdy byłem dzieckiem winyle były głównym nośnikiem dźwięku, więc dorastałem wśród płyt – były to głównie bajki, ale moi rodzice mieli też sporo polskich płyt, których słuchali na co dzień. Potem szalone lata 90. i gdy pisałem maturę w roku 2000, to już miałem trochę własnych płyt – głównie rapowych, bo ta muzyka najczęściej gościła w moich słuchawkach.
Nowe płyty zdobywaliśmy podczas wycieczek z rodzinnego Włocławka do Łodzi (Skylark) czy Warszawy (Record Head Shop). Potem nastąpiła wyprowadzka na studia do stolicy, gdzie w wynajmowanym mieszkaniu mieliśmy z kumplami na stałe analogowy soundsystem, więc wosków przybywało. W 2001 podczas jednej z naszych domówek padł pomysł wydania muzyki przyjaciół i znajomych na winylu. Przyczyna była prosta – nie było polskiej, nowej muzyki na wosku. Tak powstało JuNouMiRecords. Potem w 2008 roku założyliśmy Funky Mamas and Papas Recordings, a w 2010 bardziej elektroniczne U Know Me Records. Dziś dobijam powoli do setnej wydanej płyty analogowej, a moja prywatna kolekcja płyt przekroczyła magiczne dwa tysiące. I nie mogę przestać…
Muzycznie wciąż odkrywam i podziwiam lata 70. – tysiące inspiracji od jazzu, przez soul, funk do psychodelii. Kocham też muzykę bassową – współczesną – uwielbiam, gdy od niskich tonów lata mi nogawka w spodniach.
Grafcznie lubię zaskoczenia – najlepsze są te okładki, które zmuszają Cię do sprawdzenia „co to jest?!”. Grafkę uważam na równi ważną przy wydaniu płyty i wciąż zdarza mi się kupić płytę dla samej okładki.
To Common – Resurrecton LP kupiona w Record Head Shop w Warszawie lub w Skylarku w Łodzi. Jest też jednym z najciszej wydanych wosków w mojej kolekcji – dobra nauka na co zwracać uwagę podczas tłoczenia winyli.
Kupiłem kiedyś w niemieckim sklepie 7″, na której pojawiła się muzyka rdzennej ludności zamieszkującej obecne tereny Japonii – ludu Ajnów. Czasem lubię nabyć takie ciekawostki muzyczne do swej kolekcji – tym bardziej, że płyta okraszona była też nowoczesnym remiksem i miałem okazję kilkakrotnie użyć jej w klubie. Gdy w 2019 podczas misji handlowej do Tokio spotkałem się prywatnie z pracującym dla polskiej ambasady fotografem, poznałem znajomych jego japońskiej żony i wśród nich był artysta pochodzący ze wspomnianego plemienia Ajnów. Gdyby nie zakupiona wcześniej winylowa siódemka, pewnie nie wiedziałbym zbyt wiele o skomplikowanej historii tego niezbyt licznego ludu. A tak mogłem się popisać brakiem ignorancji wobec tak niszowej, globalnie sprawy. Moje zdziwienie osiągnęło jednak szczyt, gdy okazało się, że ów artysta (Oki Kano) był producentem rzeczonego singla, którego miałem w kolekcji. Świat jest tak mały!