mieczysław stoch

/art reco/

winyl dobrze
przechowywany
jest  
praktycznie

niezniszczalny

Studiowałem filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Szybko jednak zorientowałem się, że prawdy nikt nawet za darmo nie chce, więc trudno będzie z filozofii wyżyć. Dlatego zająłem się trochę spokrewnioną dziedziną estetyki – muzyką. Założyłem niezależną wytwórnię fonograficzną Ars Mundi, którą udało mi się prawie 25 lat utrzymać w całkiem niezłej kondycji. Krach przyszedł po wprowadzeniu mp3 i innych streamingów, przez co tradycyjne nośniki fonograficzne zaczęły przechodzić do lamusa. Cały czas jednak zbierałem płyty gramofonowe, co zwłaszcza w czasach CD było całkiem niemodne, ale przez to niezwykle korzystne, bo płyty były dostępne w bardzo niskich cenach. Dziś te płyty są bardzo poszukiwane i osiągają na internetowych aukcjach astronomiczne ceny, co zapewnia mi nie tylko dostatnie życie, ale i wiele przyjemności, mogę je bowiem najpierw przesłuchać, a potem sprzedać.

moja historia

Muzykę kochałem od zawsze. Kościelne śpiewy i organy, tradycyjne trio góralskie – pochodzę z gór – w duszy mi grały od dzieciństwa.
Radio z zielonym oczkiem było włączone w moim domu, praktycznie 24 godziny na dobę. Więc właściwie wszystkie style muzyczne nie są mi obce.
Razem z bratem Bronisławem zaczęliśmy zbierać płyty dosyć wcześnie. Pamiętam, że jedną z pierwszych płyt kupionych całkiem świadomie, była płyta Czesława Niemena – Enigmatic, zaś pierwszą świadomie kupioną płytą z muzyką poważną była Concerti Grossi Corellego.
Na samym początku zbieraliśmy płyty dostępne tylko w tak zwanym bloku wschodnim, czyli z krajów Demokracji Ludowej. Były to więc płyty wydawane w Polsce, na Węgrzech, w Czechosłowacji, w NRD, no i oczywiście w Związku Radzieckim. W tamtych czasach nie było w tych krajach wytwórni niezależnych. Wszystkie wytwórnie były scentralizowane, czyli państwowe. Miało to dobre i złe strony. Z jednej strony bowiem produkowało się muzykę na użytek propagandowy, ale z drugiej, na projekty bardzo ambitne nie żałowało się ani czasu, ani pieniędzy. Poziom więc nie tylko od strony wykonawczej, ale i od strony realizacji dźwięku był bardzo wysoki. Do szczęścia brakowało tylko czasem poligraficznej jakości okładek, czy też odpowiedniej jakości polichlorku winylu. Dobitnym tego przykładem są nagrania Niemena, Marka Grechuty, Ewy Demarczyk, Łucji Prus, czy nagrania ze słynnej serii Polish Jazz.

Prawdziwe eldorado zaczęło się jednak w późnych latach 80., kiedy to otworzył się Berlin Zachodni. Płyty gramofonowe można było tam kupić na tzw. pchlich targach po 50 fenigów, czyli na dzisiejsze nasze pieniądze po 1 złoty. Kiedy w latach 90. otworzyła się cała Europa, moja kolekcja płyt rosła jak na drożdżach. Kupowałem głównie jazz i muzykę klasyczną. Płyty były tanie, bo wszyscy przechodzili na CD. Ja zaś pozostałem wierny płytom gramofonowym z kilku powodów. Po pierwsze, ze względu na analogowy zapis.

parę słów o winylu

W rzeczywistości istnieje linearność czasu i przestrzeni. Taki też jest zapis analogowy – linearny. Zapis cyfrowy natomiast jest zapisem punktowym – tzw. zerojedynkowym. Dlatego też zapis analogowy jest bardziej rzeczywisty, a przez to bliższy prawdy muzycznej. Dźwięk analogowy jest ponadto bardziej relaksacyjny, nie męczy. Płyt gramofonowych można słuchać kilka godzin i ani słuch, ani mózg się nie męczy. Niektórzy powiedzą, że to bujanie słonia w karafce. Zachęcam, aby się przekonać słuchając na przemian cyfrowych i analogowych nagrań.

Poza tym, płyta gramofonowa ma bardzo często piękną graficzną oprawę, co jest dodatkową inspiracją, aby tej płyty właśnie posłuchać. Ktoś powie, że przecież CD też ma graficzną oprawę. Tak, ale jest pomniejszona 5 razy, więc już nie jest tak inspirująca. No i ostatni powód, dla którego zostałem przy płytach analogowych, to trwałość tego nośnika. CD jest na związkach srebra, więc się w jakimś czasie utleni, płyta gramofonowa dobrze przechowywana jest praktycznie niezniszczalna. Jest to nie tylko nośnik trwały, ale idealny właśnie do kolekcjonowania.

Ostatnio moja kolekcja rośnie bardzo powoli. Właściwie większość płyt, na których mi zależy już mam, ale też na rynku już się nie pojawia dużo płyt, zwłaszcza tych rzadkich, a tylko na takich mi zależy. No i oczywiście ceny są już inne, czasem absurdalne. Widziałem ostatnio płytę, która została sprzedana na internetowej aukcji za 1200 dolarów amerykańskich, a ja ją kupiłem w Moskwie w 1991 roku za – uwaga – 20 groszy polskich.

5 moich ulubionych utworów: