Płyty na winylu są dziełem sztuki. Zaczynając od muzyki, później patrząc na jej formę, czyli tracklistę, to, że strony się zmieniają, każda ma swoją historię do opowiedzenia. Oczywiście jej cudowne brzmienie. To jest piękne, w jaki sposób ludzie tworzą płyty. I nie zapominajmy o formie grafcznej, która sama w sobie też jest sztuką i zawsze dopowiada płycie, w sposób już wizualny, pewną historię i treść.
Jestem muzykiem. Gram, komponuję i produkuję muzykę. Tworzę także zespoły, które tę muzykę realizują.
Moja miłość do płyt winylowych rozpoczęła się w szkole podstawowej. Wtedy był to główny nośnik. Były jeszcze szpule i potem w latach 90. kasety i CD. Na winylach zdobywałem pierwsze płyty i nagrania, które mnie interesowały. Płyty kupowało się w księgarniach albo w sklepach 1001 drobiazgów. Do dziś pamiętam historię, jak kupiłem Mental Cut Maanamu. Pierwsze pieniądze zdobyte z oddawania butelek i makulatury, przeznaczyłem na płyty winylowe. Od tamtego okresu uwielbiam celebrację słuchania muzyki.
Lubię ten moment, kiedy przeznaczasz czas, swoją uwagę, otwierasz swoją wrażliwość na to, co ma Ci do zaoferowania płyta winylowa, z całym swoim majestatem. Zaczynając oczywiście od muzyki i od jej brzmienia, które jest najbardziej naturalne i aksamitne, słuchane na zwyczajnym stereo. Kiedy dobrze ustawisz głośniki, możesz poczuć, jakbyś był w miejscu, w którym ta muzyka była nagrywana. Ma to też związek z tym, że kocham muzykę lat 60. i 70. Płyty były wtedy wielokrotnie nagrywane w jednym pomieszczeniu, gdzie zespół stał i po prostu był nagrywany przez mikrofony. Bardzo często jest to tak wiernie oddane, że zamykając oczy, można sobie to wyobrazić i poczuć energię, która była w trakcie powstawania nagrań. Sam również, do dnia dzisiejszego bardzo często staram się produkować i nagrywać płyty. Rozumiem przez to, jak najwierniejsze oddanie tego, jak gra zespół – bez zbędnej postprodukcji i współczesnych efektów. Nagranie odbywa się na żywo, z kontaktem wzrokowym. Możemy czuć, gdzie zmierza muzyka i reagować na to, co się dzieje, naszymi dźwiękami.
Moja kolekcja płyt winylowych i ich zbieranie rozpoczęło się może kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu. Nigdy w ten sposób o tym nie myślałem, że tworzę kolekcję, ale z każdego wyjazdu, czy to trasa po Polsce, czy trasa zagraniczna, przywoziłem różne płyty winylowe, bo bardzo lubię odwiedzać małe sklepy. Przyjaźnię się z wieloma ludźmi i w Polsce i za granicą, którzy takie sklepy prowadzą. Ta przyjaźń trwa już wiele, wiele lat i lubię to, że nawet jeśli nie mam czasu, to znajduję chodź chwilę, żeby taki sklep odwiedzić. Dzięki temu, że znamy się kopę lat, większość ludzi jest w stanie w kilkanaście minut zaoferować mi kilka płyt, które mogę kupić nawet w ciemno.
Lubię też bardzo kupować płyty produkowane przez lokalne wytwórnie, które nie mają dystrybucji światowej. Choćby nawet ostatnia wizyta w Portugalii, gdzie zakupiłem płyty współprodukowane przez sklep Vinil Experience, który pomaga różnym zespołom wydawać muzykę, np. Asimov and The Hidden Circus – Flowers. W zasadzie nie wiedziałbym o ich istnieniu, nie poznałbym tych nagrań, gdybym nie odwiedził tego sklepu. Staram się nimi dzielić, bo jakiś czas temu zrozumiałem, że egoizmem byłoby trzymać je tylko dla siebie. Jest to też moja pasja i chęć dzielenia się muzyką w moich audycjach radiowych. Ostatnia nazywa się Jazz Fajny Jest i jest teraz prowadzona przeze mnie w Radio Newonce w czwartki o 19:00.
Jeżeli chodzi o specjalne wydania płyt, ich wygląd, wkładki, plakaty, jednym z pierwszych wspomnień jest płyta Dead Kennedys – Fresh Fruit For Rotng Vegetables. W latach 80. i 90. to był taki „must have”. Najlepiej było mieć dwie wersje: jedną, którą się trzyma, drugą, która wisi na ścianie. U mnie na ścianie wisiał ten plakat, bo była to jedna z nielicznych oryginalnych płyt, którą można było zdobyć.
Na miano ulubionej płyty, która nigdy mi się nie nudzi, jest album A Love Supreme Johna Coltrane’a. Płyta, która najczęściej kręci się na moim gramofonie. Z tą płytą i oczywiście gitarą, mogę jechać na bezludną wyspę. Jej energia, przekaz, pasja wykonania jest wspaniała, muzyka jest nieskończonością, która w zasadzie za każdym razem przynosi coś nowego i coś dobrego. Jej okładka, klasyk z impulsu, z pięknym zdjęciem, które zrobił Bob Thiele a grafkę George Gray, jest prosta, ale pełna mocy. W środku jest piękny tekst Johna.
Zależy mi też na tym, żeby przywozić muzykę z różnych regionów świata, której w Polsce po prostu nie znamy. Często kupuję stare nagrania z różnych wytwórni, np. w Kolumbii – Zeida Records założona w 1950 roku w Medellin, czy Japońska wytwórnia Teichiku, która robi teraz wspaniałe wznowienia jazzu lat 70. z kraju kwitnącej wiśni.
Kolekcja cały czas się poszerza i biegnie w kilku kierunkach na raz. Oczywiście interesuje mnie współczesna muzyka i to, co dzisiaj robią muzycy na całym świecie, więc staram się zdobywać te nagrania.
Lubię poznawać to, co jest nowego w muzyce, nie tylko muzyce improwizowanej, jazzie, ale też to, co się dzieje w muzyce gitarowej, elektronicznej, w hip hopie, na jego pograniczach.
W dalszej kolejności można by wymieniać wiele płyt, bo w różnych okresach fascynuję się różną muzyką. Teraz staram się też zdobywać pierwsze wydania ulubionych płyt Johna Coltrane’a, Mingusa, Erica Dolphiego, ale także Hendriksa, Santany, Claptona, Fleetwood Mac, Led Zeppelin, Lenona, itd.
Generalnie interesują mnie poszukujący muzycy, w rocku, psychodelli, jazzie, bluesie, w rock&roll’u, czy elektronice, tacy, którzy odkrywali coś nowego w muzyce. Na pierwszych tłoczeniach płyt winylowych jest to czasami jeszcze bardziej wyczuwalne. Brzmią tak, jak w studiu nagrali je muzycy i jeśli mieli wrażenie, że nagrywając, odkryli coś w sobie, odkryli coś w muzyce, złapali Pana Boga za nogi, jak to się mówi, to słychać to, nawet jeśli są niedoskonałości w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Takie nagrania są ponadczasowe i dzisiaj staram się je zdobyć w oryginalnych wydaniach, choć posiadam je np. na płytach CD albo na reedycjach winylowych. Ciekawie jest je porównywać. Miło jest sprawdzić, które nagrania są ciekawsze i czy to dotyczy płyt zagranicznych, czy krajowych, to jest to wspaniałe poszukiwanie.
Ostatnio cieszę się, bo mając współczesną reedycję z 2017 r. płyty Miry Kubasińskiej – Ogień, dzięki uprzejmości Winyl Marketu, udało mi się zdobyć oryginalny 1 press. Wspaniała jest radość porównywania tych płyt, bardzo lubię ten proces i tę zabawę. Oryginały są zazwyczaj bardziej chwytające i wpadające w ucho. Współczesne „poprawki” nie zawsze wychodzą na dobre.
Na przełomie lat 80. i 90. zacząłem się pasjonować muzyką już tak na poważnie, grać i zbierać nagrania. Wspomniany wcześniej winylowy Maanam, Dead Kennedys, Exploited On Stage (mam do dzisiaj to polskie wydanie, które przetrwało w kolekcji, jakoś nigdzie się nie zagubiło), czy seria Polish Jazz. Wtedy nagrań słuchaliśmy, robiąc kolektywne przesłuchania w różnych grupach wiekowych. Spotykali się sąsiedzi i znajomi, muzycy, malarze, grafcy, fotograficy – różne towarzystwo. Gasiło się światło u kolegi w domu, puszczało stronę A, później stronę B, później trwała czasami kilkugodzinna dyskusja na ten temat, porównywanie i dzielenie się wrażeniami. Czasami po prostu człowiek nie miał płyty fizycznie w domu, ale bardzo dobrze ją znał, bo tak naprawdę kolektywne odsłuchiwanie płyt przypominało pójście na koncert. To była forma poznawania muzyki. Tak poznałem Komedę i serię Polish Jazzu. Z takich wspaniałych nagrań na pewno można jeszcze wymienić płytę Winobranie Zbigniewa Namysłowskiego, do którego bezpośrednio odwołałem się kilkanaście lat temu, nagrywając płytę Grzybobranie ze swoimi młodymi kolegami, też jako krzyk wolności, ale już w nowym milenium i nowych okolicznościach.